sobota, 27 marca 2010

Wybory bez wyboru czyli sztuka marketingu.

W dniu dzisiejszym poznaliśmy wyniki prawyborów w Platformie Obywatelskiej. Oto spektakl którym raczyła nas partia rządząca od dłuższego czasu, mniej więcej od chwili kiedy Pan premier Tusk zapowiedział, że nie będzie startował w wyścigu do pałacu prezydenckiego, wreszcie dobiegł końca. Przez te kilkadziesiąt dni każdy obywatel Rzeczypospolitej raczony był garścią spekulacji kto będzie kandydatem PO, a następnie otrzymaliśmy całe wiadro obłudy pod szumnym tytułem prawybory w Platformie Obywatelskiej.

Czemu obłudy? No cóż, wynik prawyborów był z góry wiadomy. Nie może być żadnym zaskoczeniem fakt, że zwyciężył Bronisław Komorowski. Jego wygrana wynika z kilku czynników wyłącznie politycznych. Po pierwsze zagrania na marszałka sejmu w wyborach prezydenckich, jest najbezpieczniejsze dla Donalda Tuska. Wszak premier nie może sobie pozwolić na obsadzenie tak ważnego stanowiska w państwie, kimś kto w przyszłości może zagrozić jego pozycji w partii. Do tej roli idealnie nadaje się Bronisław Komorowski, wiernie oddany premierowi RP. Radosław Sikorski mógłby stanowić zagrożenie dla walki o wpływy w partii, a tego Donald Tusk szykujący się do reelekcji jako premier stara się za wszelką cenę uniknąć. Słowem slogan tych prawyborów powinien brzmieć "Cała władza w ręce Tuska".

Niewątpliwie prawybory okazały się rewelacyjna zagrywką marketingową Platformy Obywatelskiej. Sukcesem jest już samo zajęcie ramówki informacyjnej wiadomościami o prawyborach. Proszę zauważyć że na kilka miesięcy przed właściwymi wyborami, na dosłownie tygodnie przed koniecznością uruchamiania funduszy partyjnych na reklamę w radiu i telewizji partyjnego kandydata na prezydenta, PO zagościła za darmo w domach Polaków. Oczywiście dodano kilka ładnych sloganów, odniesiono się do amerykańskich systemów wyborczych, wszak to wzór demokratycznego państwa dla wielu i tak zapakowany produkt sprzedano Polakom. Dzięki prawyborom sama Platforma mogła złapać drugi oddech i zepchnąć na margines wszystkie inne problemy z jakimi się boryka od dłuższego czasu.

Również zestawienie kandydatów nie było przypadkowe. Produkt marketingowy jakim raczyła nas Platforma skierowany był do konkretnego targetu politycznego. Do wszystkich niezdecydowanych. Dlatego też PO wystawiła dwóch diametralnie różniących się kandydatów, aby wyborca mógł się zidentyfikować z którymś z nich, a to już połowa sukcesu. Dlatego z jednej strony mieliśmy kandydata tradycyjnego, głowę rodziny, szanowanego polityka w osobie marszałka sejmu. Z drugiej strony zaś nowoczesnego, mającego przekonać szczególnie młodych ludzi do głosowania na kandydata Platformy, Radosława Sikorskiego. Dla większości niezdecydowanych obywateli był to idealny punkt odniesienia do samo określenia się na polskiej mapie politycznej.

Podsumowując, niewątpliwie prawybory są medialnym sukcesem PO. PiS zrobił to do czego przyzwyczaił już chyba wszystkich w tym kraju, czyli przespał kolejne miesiące i do kampanii zabiera się niemrawo. Tymczasem lokomotywa Platformy jest już rozpędzona i na właściwych torach. Czy to wystarczy do ostatecznego zwycięstwa? Przekonamy się jesienią.

wtorek, 1 grudnia 2009

Demokracji nie ma, witamy w "biurokracji elit".

Czyli rzecz o traktacie lizbońskim, referendum w Szwajcarii i jaśnie oświeconej Gazecie W, a przede wszystkim, będzie dziś o farsie zwanej demokracją.


"Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm." tak mawiał nasz wielki rodak papież Jan Paweł II. Te słowa stają się niezwykle trafne w dniu dzisiejszym, kiedy zaczyna obowiązywać nowa unijna norma prawna, regulująca wszystkie istotne kwestie związane z funkcjonowaniem tworu jakim jest Unia Europejska. Od 1 grudnia 2009 roku, również w Polsce zaczął obowiązywać traktat lizboński. Tu pojawia sie kłopot, bowiem w naszym kraju wiele osób słyszało o ustaleniach traktatowych i o problemach związanych z ratyfikacją tegoż traktatu, ale o czym one stanowią? Zwykły zjadacz chleba tego nie wie. Mało tego, nawet nikt nie ma zamiaru się wysilać i informować obywateli w jakim cyrku i pod czyją muzykę będą teraz tańczyć. No cóż, może po prostu nasze "elity polityczne" same nie wiedzą co tak gorliwie popierały. Dla zainteresowanych polecam tu publikację Pani prof. Jadwigi Staniszkis "Antropologia władzy" szczegółowa analiza zmian jakim zostajemy poddani wraz z 1 grudnia.


Natomiast nie zupełnie o tym chciałem dziś napisać. Mam zamiar raczej obruszyć się nad "wspaniałym" systemem który narzucił nam nowy ład "polizboński". Nigdy nie byłem zwolennikiem Unii Europejskiej. Nigdy ten stwór rodem z utopii mnie do siebie niczym nie przekonał. Nawet wspaniałymi wizjami dopłat czy innych subwencji. Perspektywą rozwoju, pracy poza granicami rodzimego kraju czy brakiem kontroli granicznej. Chociaż nie, przyznaje to ostatnie to całkiem miła sprawa w długiej drodze samochodem na wakacje. Może wynika to po części z zasad wpajanych mi od dziecka, może poniekąd z faktu, że do zagłosowania przeciwko wejściu do Unii zabrakło mi 6 dni. Paradoksalnie im jestem starszy tym mniej zalet w tej wspólnocie europejskiej dostrzegam. Mało tego, całkiem od niedawna UE zaczęła mnie przerażać. Bowiem po raz pierwszy chyba w historii doszło do sytuacji, w której ta wspaniała instytucja, stawiająca sobie na pierwszym miejscu wspaniałe osiągnięcie ludzkości jakim jest ustrój demokratyczny, odsłoniła maskę i pokazała prawdziwe oblicze. Smutny jest fakt, że tak mało osób zauważyło ten moment. W chwili kiedy Irlandia powiedziała po raz pierwszy NIE dla traktatu, rozpoczęła się walka o wyjście z twarzą z impasu i ratyfikację unijnego prawa mimo tego. Europejskie elity, a może lepiej między krajowe grupy interesu długo mędrkowały nad tym jak zareagować, aż wreszcie wydumały. Owocem nieprzespanych nocy, było powtórne referendum w Irlandii. W kraju pełnoprawnego członka UE, którego obywatele podjęli w pełni DEMOKRATYCZNĄ decyzję (bo większością głosów, a chyba o to w tym ustroju chodzi), postanowiono przeprowadzić ponowne głosowanie nad traktatem. To by było jednak za mało, żeby elity polityczne Irlandii przyłożyły się do lansowania w swojej ojczyźnie głosowania na tak, nie zawahano się straszyć Irlandczyków, separacją w UE czy nawet usunięciem z grona zjednoczonej Europy. Tak oto na naszych oczach, w pełnej krasie i przy blasku fleszy objawił się ustrój jaki obecnie mamy w "oświeconej" Europie, nie żadna demokracja, panuje biurokracja elit. Rządy obywateli owszem są, głosować może każdy, można głosować nawet jak się chce, byle głosowanie było po myśli elit. Bo jak nie, to użyją one swojego bata ukręconego ze słów "kryzys", "wyrzucenie", albo "dotacje" = "kasa" i zarządzą powtórne głosowanie. W którym miejscu są tu nadal rządy obywateli? Tu już od dawna rządzi interes grup kapitałowych i ideologicznych.


Gdyby tego było mało, oczywiście atmosferę bardzo ochoczo podgrzewają media, które co dało się zauważyć również w Polsce, za kozła ofiarnego i sprawcą całego zła (vide pierwsze NIE Irlandczyków) okrzyknęły sposób prowadzenia kampanii wyborczej! Wedle mediów, kampania na nie była nazbyt ... bezpośrednia. Może słowo "NIE" było pisane za dużą czcionką? O, to ja mam propozycje, jak szanownym panom zarządzającym tym potworem zwanym UE, przyjdzie pomysł na nowe zmiany, to proszę zastrzec wielkość czcionki dla wszelkich kampanii "anty", najlepiej niech nie przekracza wielkości najmniejszej bakterii na świecie. Bo jeszcze ktoś zobaczy, przeczyta i jeszcze pomyśli. Koniec dygresji. Atakowanie kampanii niekoniecznie wyborczych, ale właśnie takich, które traktują o lokalnych referendach staje się chyba kolejną domeną "nowoczesnej" i "oświeconej" biurokracji elit. W tym tygodniu Szwajcarzy podjęli w DEMOKRATYCZNYM referendum, DEMOKRATYCZNĄ decyzję o zakazie budowy minaretów. To była ich własna, suwerenna, większościową !!! decyzja. Jak podawały wstępne sondaże, przeciwko minaretom opowiedziało się prawie 60 % obywateli. Niestety w mediach, rozpoczęła się nagonka. W Polsce króluje w niej oczywiście pierwsza sprawiedliwa, oświecona i jaśnie nam panująca Gazetka Wyborcza.

Wbrew sondażom, apelom władz i oczekiwaniom świata Szwajcarzy poparli proponowany przez skrajną prawicę zakaz wznoszenia minaretów przy meczetach. Do tej pory w Szwajcarii zbudowano tylko cztery minarety

Jakaż piękna retoryka. Cały Świat patrzył na ręce Szwajcarów i cały!!! doznał głębokiego zawodu a może i szoku związanego z wynikiem referendum. Chyba raczej dostał amoku i to nie cały świat, a kolesie którzy chcą przerobić katolicką Europę w siedlisku ateizmu i laicyzmu z wybuchową domieszką Islamu. Oczywiście musi być też winny niepowodzenia tego oświeconego (sic!) i nowoczesnego (sic) plebiscytu. Winnym jest skrajna prawica, 60 % zwolenników prawie "faszystowskiej" partii politycznej (bo przecież, wedle "demokratycznej prasy" czyli tej co widzi wszystko wedle z góry ustalonych standardów, od skrajnej prawicy do faszystów już tylko krok) ośmieliło się wyjść z podziemia i zagłosować wbrew postępowi. Na koniec rodzynek słowo wytrych - tylko, stanowi ono wyraz całkowitego oburzenia dla zaściankowości Szwajcarów, którzy u progu końca pierwszej dekady XXI wieku i przed odrzuceniem referendum w sprawie minaretów, ośmielili się wybudować tylko 4 minarety. Zgroza!


Dalej jest już tylko lepiej.


- To ogromne zaskoczenie, ale wygląda na to, że zakaz zyskał poparcie - poinformowała tuż po zamknięciu lokali wyborczych szwajcarska telewizja TSR. Według wstępnych wyników za było aż 59 proc. głosujących.
Zaskoczenie faktycznie jest duże, bo według ostatnich sondaży zakazowi sprzeciwiała się ponad połowa Szwajcarów, za było 34 proc.


Sondaże, wspaniałe oręże tej nowej "oświeconej demokracji" zawiodło, ale tym razem zawiodło tych w których reku było. Lud zamiast machnąć ręką i się poddać okazał determinację i w ostatniej chwili wyrwał pewną wygraną z rąk propagandystów.


Wyznawcy islamu, którzy w większości przyjechali z Turcji i Bałkanów dobrze integrują się z miejscowymi, nie chcą wprowadzenia szariatu, kobiety nie noszą chust.


Jest i obowiązkowa pochwała muzułmanów, którzy przecież tak pięknie wkomponowali się w otaczające ich góry i potoki. Profilaktycznie nikt nie nadmieni jak te piękne widoki wpływają na szybkość ich rozmnażania się, dzięki czemu już niebawem, wraz z braćmi z Włoch, Francji czy Anglii zaczną dominować nad rdzenną ludnością starego kontynentu.


Jednak minarety od dawna były solą w oku skrajnie prawicowej Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP). - To włócznie islamu, symbol niechęci do integracji - straszyli i rozprowadzali plakaty przedstawiające minarety w kształcie pocisków, osłoniętą od stóp do głów czarną burką kobietę i napis: "Stop. Głosuj za zakazem".
Kampania wywołała prawdziwą burzę. W Bazylei, Lozannie, Fryburgu i w Yverdon lokalne władze uznały plakaty za rasistowskie i zabroniły ich rozwieszania. W Zurychu, Lucernie, Genewie i St. Gallen krytykowano ich treść, ale w ramach wolności słowa władze nie zakazały rozpowszechniania.


A oto i winny. Plakat! Wszystko przez plakaty. Gdyby nie one byłoby wspaniałe zwycięstwo, a tak retoryka przeciwników minaretów było wstrząsająca i zastraszająca. Czy już czegoś podobnego nie wykazałem chwilę wcześniej? Czy w Irlandii problemem też nie była nazbyt "głośna" kampania na NIE?


Wynik referendum może popsuć Szwajcarom opinię za granicą. Już w trakcie kampanii Komisja Praw Człowieka ONZ skrytykowała ją jako dyskryminującą islam. Zapowiedziała też, że jeśli Szwajcaria faktycznie zakaże minaretów, będzie to jawne naruszenie prawa międzynarodowego.


No i gdzie tu demokracja? Co z tego że ktoś powiedział NIE. Zaraz klika usiądzie i obmyśli plan jak zrobić żeby było po ich myśli. Czy widzą Państwo analogie? Zachęcam do refleksji, dokąd zmierza ustrój który jest nadal stawiany za wzór dla nieokrzesanych ludów 3 świata.


Demokracji nie ma. Być może nigdy jej nie było, ale dziś w świecie panuje biurokracja elit.


źródło z GW: http://wyborcza.pl/1,75248,7309935,Szwajcarzy_zakazuja_minaretow.html

poniedziałek, 30 listopada 2009

Hipokryci !!!

Zacznijmy od tego, że nie czuję się w żaden sposób zaskoczony, mało tego, linię postepowania Gazety Wyborczej przewidziałem już wcześniej.

GW swego czasu "zaimponowała" wszystkim "wyzwolonym środowiskom" akcją koszulkową, polegającą na umieszczaniu na nich różnych tekstów, z których większość była poniżej pewnego poziomu. Sztandarowym przykładem tego był tiszert "Nie płakałem po Papieżu". Ciekawe jak publicyści* GW zareagowaliby na koszulki "Nie płakałem po Wejchercie"? Wychodzę z jakiegoś dziwnego przekonania, że hipokryzja w środowisku GW jest tak duża, że piana na ustach przesłoniłaby pamięć o własnych działaniach.


http://bartlomiejkulinski.blogspot.com/2009/11/nigdy-wiecej-nigdy-wiecej.html


A jeszcze w sobote śmiałem się z tego co w poniedziałek może nam zaproponować propaganda Gazetki.

Do podobnych dramatycznych wydarzeń doszło w Bełchatowie, gdzie kibole Legii po raz kolejny naubliżali firmie która wyciągnęła ich klub z długów, zagwarantowała nowy stadion oraz ośmieliła się podjąć walkę z bandytami. Nie dość tego, że jak co mecz dostała się właścicielom Legii, kibole na cel wzięli sobie również wspaniałą akcję "Gazety Wyborczej" z przed kilku lat, która w sposób kulturalny i bezpośredni krzewiła w Polakach poszanowanie dla odmiennych poglądów i zachowań. Niestety w dniu dzisiejszym w szczeniacki sposób, została ona zhańbiona przez grupkę bandytów, którzy wywiesili na ogrodzeniu stadionu transparent z napisem "Transparent dla wolności". W tym miejscu należy przypomnieć, że akcja "Gazety Wyborczej" nosiła tytuł "Tiszert dla wolności". Kibole po raz kolejny okazali brak poszanowania dla zmarłych, atakując śp. Jana Wejcherta kolejnym transparentem o treści "Nie płakałem po Wejchercie". Po mimo, że żaden z tych napisów nie był związany z meczem ani klubem, wisiały one spokojnie na ogrodzeniu bez jakiegokolwiek zainteresowanie ze strony służb czy organizatorów. Pokazuje to w jak dużym stopniu nadal bandyci z trybun wpływają na otoczenie. Powiedzmy im głośne NIE. Miejmy odwagę się im przeciwstawić ... "


http://bartlomiejkulinski.blogspot.com/2009/11/ku-przestrodze-poniedziakowa-gazetka.html


Gazeta Wyborcza mnie nie zawiodła i po raz kolejny stanęła do walki z kibicami. Nawet nazwiska redaktorów odpowiedzialnych za prowadzenie krucjaty przeciwko środowisku kibiców nie szokuje. Martwi natomiast fakt, ża panowie Błoński i Szadkowski do dziś nie poszerzyli swoim choryzontów oraz zasobu słów i nadal uparcie powtarzają w kółko jedno magiczne słowo - kibol.

"Kibol z prawa sobie kpi, klub jest głuchy, policja nic nie wie. Kibole Legii wywiesili w Bełchatowie transparenty: "Nie płakałem po Wejchercie" i "Jebać ITI"."

O ile drugi transparent faktycznie był dosadny i obraźliwy, to dużo ciekawsze jest oburzenie tym pierwszym. Przecież to sama "święta krowa" Gazeta W. propagowała kilka lat temu akcję pod tytułem "Tiszerty dla wolności". W ramach tej akcji w Gazetce ukazywała się stojące na niezwykle wysokim poziomie i zarazem szalenie lotne hasła na koszulkach, propagowane przez równie ambitnych ludzi. Dla przykładu bo może Państwo już nie pamiętają były tam takie rodzynki jak "Mam 2 tatusiów", "Mam 2 mamucie" , a firmowały to swoją twarzą takie osoby jak między innymi Kuba Wojewódzki czy Anna Mucha. Wśród propozycji GW była również taka:

Więc wedle retoryków GW wolno nie płakać po Janie Pawle II ale już obwieszczać światu, że się nie płakało po Wejchercie to obraza i przejaw bandytyzmu? Poziom hipokryzji jest tak wysoki, że aż się przelewa bokami. Panowie uszczelnijcie burty w redaktorskiej łódce bo zatoniecie!

Dalej Gazeta oburza się nad faktem, że kibice z Warszawy w ogóle przybyli do Bełchatowa.

"Kibole Legii weszli na stadion, bo PGE GKS złamał prawo oraz regulaminy bezpieczeństwa Ekstraklasy i PZPN. - Dostaliśmy od Bełchatowa 400 biletów i nie sprzedaliśmy żadnego - mówi Jarosław Ostrowski z zarządu Legii. Tylko w ten sposób, przedstawiając dowód tożsamości, zorganizowana grupa kibiców Legii mogła dostać się na ten mecz."

Doprawdy, obaj panowie chyba mają drugie źródło dochodu, pierwszym jest pensja od Agory, drugim prowizje od koncernu ITI za robienie złego pijaru kibicom z Warszawy. Szanowni redaktorzy nawet nie zechcieli zapewne sprawdzić jak wielkim zainteresowaniem wśród kibiców cieszą się bilety oferowane przez klub KP Legia. To podpowiem ZNIKOMYM. Liczba sprzedawanych w ten sposób wejściówek oscyluje wokół ... pojedynczych egzemplarzy! Dlatego nie dziwię się że gospodarze chcąc zarobić i mieć pewność, że stadion będzie pełen, wolą oddać bilety w ręce samych kibiców Legii, którzy sprzedadzą je między sobą. A najlepszą puentą tego czy kibice z Warszawy powinni być na stadionie czy nie, niech będzie wypowiedź po meczu trenera GKS Bełchatów pana Rafała Ulatkowskiego "Dzisiejszy mecz z dopingiem dwóch stron potwierdził, że to jest to, czym powinna być w Polsce piłka. Mało jest takich meczów. To dla naszych kibiców i piłkarzy wielkie święto."Tak oto pan trener raczej w sposób nieświadomy opowiedział się po złej stronie barykady. Bowiem wypowiedział słowa które godzą w propagandę firmowaną znakami Gazety Wyborczej i TVN ,a mającą za cel sprawienie, aby stadiony w Polsce przypominały kino. Kino utrzymane w wolnościowej tęczowej kolorystyce najlepiej. Niestety w kinie nie ma tylu emocji co na meczu piłkarskim, więc nigdy ani panu Michnikowi, ani panu Walterowi się to po prostu nie uda. Nie tędy droga aby sprawić żeby na stadionach było bezpieczniej i bardziej miło. Im szybciej to do państwa dotrze, tym lepiej.

Całość wypocin z GW dla zainteresowanych: www.sport.pl/sport/1,65025,7310873,Skandal_w_Belchatowie_na_meczu_GKS___Legia.html

sobota, 28 listopada 2009

Ku przestrodze. Poniedziałkowa Gazetka nadchodzi.

Dziś miało być o zgoła czym innym, ale pomyślałem że takiej szansy jaka się nadarza może już nie być, więc podejmę wyzwanie. Postaram się przedstawić Państwu, poniedziałkowe dzieło dziennikarzy rodem z Gazetki Wybiórczej. Niewątpliwie staną oni po raz kolejny do walki z tym co się dzieje na polskich stadionach piłkarskich i z pełną determinacją przedstawią wstrząsające relacje z meczów 15 kolejki ekstraklasy. Ja postanowiłem, że też podejmę takie wyzwanie.

Z racji tego, że mecze nadal trwają, a część odbędzie się dopiero jutro, mój wysiłek może być niepełny i panowie z Gazety Wyborczej mogą mieć większe pole manewru, ale ja postaram się posłużyć tym co mam.

"W piątkowy wieczór doszło do wstrząsających wydarzeń na stadionie w Lubinie. Grupa faszystów z Poznania sterroryzowała 20 tysięcy kibiców na nowym obiekcie miejscowego Zagłębia. Przez kilka minut ponad głowami kibiców z Wielkopolski powiewała tak zwana sektorówka z namalowaną na niej podobizną Romana Dmowskiego. Mimo że cała sytuacja miała miejsce w trakcie meczu, nikt nie podjął się próby usunięcia jej z sektora. Ten obrazek po raz kolejny pokazuje jak bierne jest nasze państwo wobec ataków kiboli. Tu o głos poprosiliśmy eksperta ze stowarzyszenia "Nigdy Więcej" ...


Do podobnych dramatycznych wydarzeń doszło w Bełchatowie, gdzie kibole Legii po raz kolejny naubliżali firmie która wyciągnęła ich klub z długów, zagwarantowała nowy stadion oraz ośmieliła się podjąć walkę z bandytami. Nie dość tego, że jak co mecz dostała się właścicielom Legii, kibole na cel wzięli sobie również wspaniałą akcję "Gazety Wyborczej" z przed kilku lat, która w sposób kulturalny i bezpośredni krzewiła w Polakach poszanowanie dla odmiennych poglądów i zachowań. Niestety w dniu dzisiejszym w szczeniacki sposób, została ona zhańbiona przez grupkę bandytów, którzy wywiesili na ogrodzeniu stadionu transparent z napisem "Transparent dla wolności". W tym miejscu należy przypomnieć, że akcja "Gazety Wyborczej" nosiła tytuł "Tiszert dla wolności". Kibole po raz kolejny okazali brak poszanowania dla zmarłych, atakując śp. Jana Wejcherta kolejnym transparentem o treści "Nie płakałem po Wejchercie". Po mimo, że żaden z tych napisów nie był związany z meczem ani klubem, wisiały one spokojnie na ogrodzeniu bez jakiegokolwiek zainteresowanie ze strony służb czy organizatorów. Pokazuje to w jak dużym stopniu nadal bandyci z trybun wpływają na otoczenie. Powiedzmy im głośne NIE. Miejmy odwagę się im przeciwstawić ... "
itd. itp.



Oczywiście to tylko luźny przykład i to ujęty raczej w formie humoreski, niemniej uczulam szanownych czytelników, którzy zechcieli dobrnąć aż do tego miejsca, aby w ciągu najbliższych kilku dni byli czujni, bo jeśli nawet nie w samej Gazetce, to na którymś z blogów sygnowanych logiem Agory, problematyka zachowania kiboli na pewno się pojawi i kto wie czy nie w takiej formie.

Ze swojej strony pragnę jedynie zastrzec, że jeżeli ze strony GW pojawi się stosowna publikacja, postaram się ją skonfrontować z faktami. A zainteresowanych odsyłam do wcześniejszych publikacji.

kulinski.salon24.pl/136714,nigdy-wiecej-nigdy-wiecej

kulinski.salon24.pl/96745,prowokacja-w-majestacie-bezprawia

wtorek, 24 listopada 2009

Bolączki i rozterki Donalda Tuska.

Co chodzi po głowie Donalda Tuska?

Na to pytanie stara sobie odpowiedzieć cała Polska.

Kiedy w czasie podsumowywania swoich 2 lat rządzenia, premier zapowiedział, pełną gotowość do zmiany Konstytucji RP, w Polsce zawrzało. W tej samej Polsce która budzi się raz na jakiś czas, aby leniwym okiem ekscytować się koncertem światowej gwiazdy muzyki pop, tudzież ziewnie nad kolejnymi występami naszych sportowców. Autentycznie premier dokonał rzeczy niebywałej, postawił na nogi społeczeństwo stroniące od polityki i polityków, i to za pomocą tematu politycznego. Brawo Panie premierze, wreszcie coś się Panu udało.

Oto Donaldowi Tuskowi marzy się system kanclerski. Władza wykonawcza w rękach premiera, Prezydent wybierany przez Zgromadzenie Narodowe, do tego Sejm i Senat odchudzone o kilkudziesięciu parlamentarzystów et voilà, powstanie silna Polska sygnowana podpisem premiera z Gdańska.

Zarówno w poniedziałkowych jak i dzisiejszych mediach wrze. Lawina krytyki i niezadowolenia spadła na premiera. Do pomysłu negatywnie odnieśli się zarówno dziennikarze, publicyści, politycy opozycji jak i najważniejsi w państwie - obywatele. Dzięki możliwością komentowania czy to w sondach, ankietach czy też internecie zmian zaproponowanych przez Pana Tuska, dali oni wyraz swojemu negatywnemu stanowisku względem tego pomysłu.

Premier Tusk, prowadził swoją kampanie prezydencką od pierwszego dnia na stanowisku szefa rządu. Takie jest moje zdanie i się ono nie zmienia. Przez te 2 lata w tym kraju nie zmieniło się nic, rządy Platformy Obywatelskiej są równie nieudolne i nieefektywne jak i rządy poprzedników. Do tego należy doliczyć dwie nowe afery o charakterze "kolesiowskim" i parę złotoustych obrońców rządu, klubu PO jak i samego Donalda - panów Niesiołowskiego i Palikota. Oto Polska Donalda Tuska. Premiera, który stara się prześlizgnąć przez swoją kadencje szefa rządu, aby zając wymarzone miejsce w pałacu prezydenckim.

Dlatego należy zastanowić się czemu Pan premier wyniósł na poziom debaty publicznej na rok przed wyborami prezydenckimi temat rządów kanclerskich?

Donald Tusk nie jest politykiem od wczoraj i wie jak należy kreować swój wizerunek. Wie również jak ciężko jest uzyskać przychylność opinii publicznej i utrzymać poparcie przez dłuższy czas. To wszystko przez 2 lata mu się udawało. Umiał lawirować między, sporami, ustawami i aferami w taki sposób, że obywatele nadal w większości go popierają. Czy taki polityk stawia wszystko na jedną kartę i woła o zmianę systemu politycznego?

Za deklaracją premiera musi stać coś więcej. Być może Donald Tusk kalkuluje sobie nową lepszą przyszłość dla siebie i swojej partii. Skoro tak dobrze współżyje mu się z obywatelami, różnego typu grupami interesu i z własną partią może warto zawalczyć o więcej. W wyborach prezydenckich Platforma wystawi Bronisława Komorowskiego, ma spore szanse na wygraną, wobec kryzysu głównych konkurentów do urzędu: Olechowski, Cimoszewicz, Kaczyński. Donald Tusk zajmie się negocjowaniem zmian w Konstytucji z SLD i nim się obejrzymy wprowadzi swoje propozycje zmian. Dzięki czemu nieskrępowany urzędem prezydenta, będzie mógł spokojnie delektować się pełnią władzy jako premier RP. A kto wie, jak wszystko dobrze pójdzie i znowu PO przeprowadzi kampanie wyborczą na zasadach, albo my albo "powrót Kaczorów" , to może i drugą kadencje wygrać się uda.


Panie premierze, że Konstytucja RP jest zła, to uczą na pierwszym roku prawa, ale nie oto chodzi aby zmieniać ją pod własne ego, ale dla dobra współobywateli.

środa, 18 listopada 2009

Narodowcy, dokąd maszerujecie?

Od tygodnia w mediach słychać płacze i lamenty Gazetki Wyborczej. Rozpacza ona nad wydarzeniami z przed tygodnia, w których legalny marsz organizacji narodowych z całej Polski, przeszedł ulicami Warszawy. Data 11 listopada sprzyja organizacji tego typu "uroczystości", więc temu że narodowcy chcieli sie pokazać, nie ma się co dziwić. Poza tym nie był to pierwszy marsz organizowany przez organizacje radykalnie narodowe w dniu rocznicy odzyskania niepodległości. Z tego co pamiętam odbywał się on w ubiegłym roku i chyba dwa lata temu, co było wcześniej, nie pamiętam. Należy w tym miejscu podkreślić, że marsz ten przeważnie przebiega podobnie, narodowcy w asyście policji, od kiedy marsz jest legalny, idą ulicami stolicy pod pomnik Romana Dmowskiego i składają tam wieńce.

Ten marsz co roku ma wydźwięk dwojaki.

Po pierwsze jest drzazgą w oku środowiska Gazety Wyborczej, która nie może zdzierżyć wszystkiego co narodowe. Dlatego, prawie przez cały tydzień, raczeni byliśmy przez sztandarowy produkt Agory licznymi publikacjami, co "środowisko" myśli o tym marszu. Dostało się wszystkim. Począwszy od prezydent miasta stołecznego Warszawy za zezwolenie na marsz. Przez policję która zamiast bronić lewaków atakujących maszerujące szeregi NOPu, ONRu itp. ośmieliła się antyfaszystów aresztować. Oczywiście dostało się też samym narodowcom - jak oni śmieli wyjść na ulicę.

Z tego co wiem, Polska jest mimo wszystko demokratycznym państwem prawa. Skoro tak to każdy ma prawo demonstrować, zarówno prawica jak i lewica. czego najlepszym pszykładem niech będą chociażby kolorowe coroczne parady, wobec których stosunek Gazety Wyborczej jest zgoła inny. Więc jeśli decyzje prawne były pozytywne to gazetce nic do tego. Jeśli na marszu były wznoszone okrzyki łamiące polskie prawo, to było tam tyle policji, że wyłapanie i postawienie przed sądem osób odpowiedzialnych za łamanie prawa nie powinno stanowić kłopotu. Dlatego życzę środowisku Gazetki spokojnie popatrzeć w przyszłość i przyzwyczajć się do świadomości, że żyjemy w takim państwie w którym manifestować mogą zarówno zwolennicy linii Gazety jak i jej gorący przeciwnicy. A najlepszym przykładem niech tu będą wydarzenia z Krakowa, związane z nadawaniem tytułu doktora honoris causa Panu A.M.

Drugą sprawą jest odbiór środowiska narodowego przez społeczeństwo. Jestem przekonany, że każde państwo, zapewne ma i powinno mieć wśród swoich obywateli grupy wyznające idee narodowe. Jeżeli są one zgodne z przepisami prawa i nikogo nie krzywdzą, to mogą nawet mieć własne mundury. Czemu nie? Niestety żadna z organizacji narodowych w naszym kraju nie potrafi zerwać ze swoim dotychczasowym wizerunkiem. Czego najlepszym dowodem był tegoroczny marsz.

Narodowcy jeśli chcą być traktowani poważnie, jeśli chcą zmienić swój wizerunek, muszą zrezygnować z dotychczasowych praktyk. Powiem szczerze, i jest to stanowisko nie tylko moje ale i wielu moich znajomych z którymi rozmawiałem, sama idea takiego marszu nie budzi żadnych negatywnych koneksji. Jednak nie przyciąga normalnych obywateli. Dlaczego? Bo z góry wiadomo czego się spodziewać. Marsz nastawiony jest na konfrontację. Zjeżdżają się z całej Polski narodowcy, aby gdzieś w uliczkach Warszawy skonfrontować się z tak zwanymi antyfaszystami. Tymi samymi antyfaszystami, których poglądy i ideały odpowiadają za Katyń czy wielki głód na Ukrainie.

Obóz narodowy powinien natychmiast, nie jutro, nie pojutrze ale od zaraz zerwać ze swoim wizerunkiem ugrupowań zebranych w celu konfrontacji i wykrzyczenia głupich haseł. Haseł i gestów których w świadomości narodu polskiego doświadczonego II wojną światową być nie powinno i proszę mnie tu zaraz nie zwodzić faktami, co się w Polsce działo przed wojną. Czasy się zmieniają, historia doświadcza narody i trzeba umieć się do tego dostosować. Wiele osób nieprzychylnie patrzy na "saluty rzymskie" czy idiotyczne hasła rodem z narodowego socjalizmu. Nie tędy droga. Jeśli narodowcy chcą zmieniać swój wizerunek w społeczeństwie i wyjść z zaścianka muszą zacząć się zmieniać.

Formuła marszu musi ulec zmianie. Jeśli nie, zainteresowanie nim nadal będzie znikome. A wystarczy schować te czarne ubrania i flagi do szafy. Ubrać się mniej ponuro. Zdjąć z głowy kominiarki. Niech obóz narodowo radykalny wyjdzie na ulice całymi rodzinami, z żonami, dziećmi. Niech będzie poważnie ale radośnie. 11 listopada to święto Polski, więc cieszyć powinni się nim wszyscy. Zamiast tych straszących czarnych sztandarów, biało - czerwona flaga albo chorągiewka w rękku i idźmy nawet pod pomnik Dmowskiego. Bez wznoszenia jakiś idiotycznych haseł rodem nie z tej epoki. Bez zmian wizerunkowych i światopoglądowych, żadne "reklamy" nie przyciągną na tego typu marsz mieszkańców Warszawy nie związanych z żadną organizacją narodową.

Na marginesie dygresja do pana redaktora Seweryna Blumsztaja, który się mocno zagalopował w swoim pełnym ekspresji i uniesień artykule w dodatku stołecznym do Gazety Wyborczej.

Jest mi wstyd, że te dziewczęta i chłopcy byli tacy samotni w swoim sprzeciwie. Nie możemy zostawić tej sprawy naszym dzieciom.

W tym miejscu należało by się zastanowić nad tym jakie jednostki są przyciągane przez takie środowiska jak lewacka Antifa, RAF czy narodowe NOP czy ONR. System rekrutacji nastawiony jest na podobny profil człowieka. Przeważnie poszukiwani są ludzie młodzi - nastolatkowie, którzy poszukują poparcia w tłumie, gdzie mogą zaistnieć. Bez specjalnych predyspozycji i zdolności do tego aby funkcjonować w społeczeństwie jako jednostki. Nie mają oni wyrobionego światopoglądu i widzą przeważnie świat dwubiegunowo. Oczywiście tak z lewa jak i z prawa są jednostki, dla których tłum jest tylko tłem i które na jego plecach chcą się wybić. Ot taka polityczna manipulacja jak w każdej partii/organizacji. Jednak pierwszą linię walki wręcz zawsze stanowią "dzieci".

Jeśli ONR w przyszłym roku znowu ruszy 11 listopada na Krakowskie Przedmieście, już dziś zapraszam wszystkich warszawiaków na trasę tego marszu. Bez względu na to, co zrobią policja i władza, możemy faszystom wykrzyczeć naszą niechęć i pogardę. To będzie godny sposób uczczenia narodowego święta.

Chwileczkę, panie redaktorze kto tu kogo nawołuje do nienawiści? Mało tego, Pan chce aby ludzie łamali prawa i występowali przeciwko państwu. Postawa iście rewolucyjna, czyżby czerwono rewolucyjna?

Proszę wybaczyć, że nie zamieściłem linku do całości publikacji Pana redaktora Blumsztajna, ale jest to tekst tak niskich lotów, że nawet nie wypada go pokazywać w całości.

Artykuł powstał dzięki rozmowie z K. za co serdeczne dzięki :)

wtorek, 17 listopada 2009

O koncercie De Press słów kilka.

W ubiegłą środę z okazji obchodów odzyskania niepodległości, telewizja publiczna wyemitowała koncert zespołu De Press poświęcony Żołnierzom Wyklętym. Sam koncert został nagrany kilka tygodni wcześniej w muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie nie zabrakło zaproszonych gości, bohaterów wydarzeń o których w piosenkach/wierszach mowa.

Był to mój pierwszy kontakt z zespołem De Press, o którego istnieniu dowiedziałem się na chwilę przed włączeniem telewizora. Sam koncert był również reklamowany i bardzo słusznie na Salonowych blogach, co tym bardziej skłoniło mnie do jego obejrzenia, aby podzielić się później z Państwem moimi wrażeniami. Tu muszę niestety przejść do meritum.

Napisałem niestety, ponieważ poczułem się zawiedziony tym co zobaczyłem. Niewątpliwie sama idea koncertu była słuszna i godna pochwały. Taka forma przekazu szczególnie łatwo trafia do młodego odbiorcy. Tylko że na sali bardzo dużo osób stanowiło pokolenie bohaterów walk o niepodległość z drugiej połowy lat 40. A rodzaj widowiska muzycznego jaki im zaproponowano doprowadził do bolu uszu nawet moją skromną osobę, siedzącą po drugiej stronie szklanego ekranu. Oglądając ten koncert trochę żal mi było tych starszych osób, które musiały słuchać krzyków, bo wybaczcie szanowni Państwo ale melodii w tych utworach nie było, chyba że mówimy o dźwiękach diaksa używanego przez wokalistę.

Nie jestem przeciwnikiem takich inicjatyw, wręcz przeciwnie, uważam że im więcej takich grup muzycznych będzie brało się za trudną tematykę, tym łatwiej będzie dotrzeć do młodych ludzi. Bo to trzeba zauważyć z cała stanowczością, tematyka podjęta przez De Press była niezwykle trudna. Do dziś dnia walka z radzieckim wojskiem oddziałów AK stanowi temat wielu badań i publikacji. A gdzieniegdzie stanowi pewnie nadal temat tabu. Wiele szczegółów jest nam jeszcze nieznanych i zapewne długo jeszcze ich nie poznamy. Ale należy mówić o tym i uświadamiać o tym młode pokolenia, które ze szkół takiej wiedzy nie wyniosą. Tylko że organizatorzy winni się zastanowić dla kogo jest ten koncert i jak go urządzić.

Sztandarowym przykładem niech będzie tu koncert zespołu "Lao Che" w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Odbył się on przed muzeum. W plenerze. Bawili się na nim młodzi ludzie, ale byli tam też zaproszeni Powstańcy, których widok młodych ludzi musiał napełniać radością, bo widzieli w tym sens.

Mnie zespól De Press tym co usłyszałem, nijak do siebie nie przekonał, ale sięgnąłem do ich nagrań studyjnych i było to coś zupełnie innego. Przesłuchałem utwory nagrywane w studio i brzmią one zupełnie inaczej niż na tym koncercie. Wniosek - De Press albo mieli tremę, albo nie są zespołem do koncertowania live. Więc jeżeli Państwa odbiór tego koncertu był podobny jak mój, proszę się nie zrażać, bo naprawdę płyta jest zupełnie inna.

A tu najlepszy przykład, utwór "Myśmy Rebelianci" wykonany na koncercie i nagrywany w studio:

http://www.youtube.com/watch?v=6MKNEX4wBes
http://www.youtube.com/watch?v=GXE3WSIEP8U

Jednocześnie, żeby tylko nie krytykować i nie twierdzić że te 60 minut było czasem zmarnowanym. Chciałbym zwrócić uwagę na to, co udało się zrobić. Otóż przez tę godzinę, przedstawiono historie ludzi i oddziałów której próżno szukać w podręcznikach szkolnych. Pchnięto w eter bardzo cenną wiedzę o której nie wolno nam nigdy zapomnieć.

Na koniec, wspaniały wiersz Zbigniewa Herberta w bardzo przyjemnej aranżacji muzycznej:

http://www.youtube.com/watch?v=mT9aaE-p4pc